Latawiec

child, boy, dragon

(Mateusz): Dziadku, dziadku! To już jutro – krzyczał śpiewnie chłopczyk, biegnąc w ramiona, swojego najstarszego przyjaciela o srebrzystych włosach.

(Dziadek): wiem, wiem urwisie! Mamy cały dzień, aby zbudować fantazyjny model, a przynajmniej taki, który nam się będzie podobał.

(M): Na pewno wygramy Dziadku, zbudujemy najlepszy samolot na świecie, albo jakiegoś smoka. Albo wiem! Dinozaura! Zobaczysz Dziadku, i potem będzie puchar i medale i w ogóle.

(Dz): Mateuszku, nie chodzi o puchary i nagrody. Jeśli włożysz w projekt tyle radości ile widzę, że posiadasz, to już wygraliśmy. To będzie miły dzionek. Kto wie, może potem Babcia zrobi nam naleśniki z owocami.

(M): O tak! O tak! One są tak pyszne, że mógłbym je zajadać do końca życia! Wiesz  Dziadku, wiesz ? Mmm wszystkie Babci wypieki są tak pyszneeee. Przepraszam Dziadku, ale muszę teraz szybko pobiec i ją ukochać, wiesz!? Poczekasz Dziadku na mnie chwilkę?

(Dz): Leć brzdącu, ucałuj ją ode mnie i przekaż, że będziemy w porze obiadowej. Po drodze pozbieramy świeże owoce z sadu.

 (M): Super, bardzoooo super!

Młody poleciał do Babci ze stokrotką, którą zerwał po drodze. Zawsze przynosił Babci jakiegoś kwiatka. Niby osiem wiosen za nim, a już był taki bystry i taki szarmancki.

Dziadek w tym czasie otworzył szeroko drzwi od garażu i zaczął wynosić sprzęt, potrzebny do zrobienia drewnianego samolotu na jutrzejszy pokaz. Co roku, odbywały się zawody dla amatorów modelarzy. Tym razem Mateusz osiągnął już odpowiedni wiek, aby móc wystartować.

Przez kilka dobrych godzin, oboje świetnie się bawili, rysując samolot pod nazwą BDiM 300 czyli Babcia Dziadek i Mateusz. Było sporo cięcia deseczek, klejenia, wiązania i innych czynności, typowych dla młodych konstruktorów. Ale do popołudnia model już stał gotowy.

(M): Jest piękny Dziadku, trzeba go tylko pomalować. Ale to zrobimy wieczorem prawda?! Może nawet Babcia nam pomoże, ma przecież miliony pędzelków. A teraz pobiegnijmy i zrobimy razem obiad, będzie fajowo.

Pan Tadeusz, mimo iż miał dobre osiemdziesiąt trzy zimy za sobą, nadal posiadał formę młodego spartanina. Być może dlatego, że przez całe swoje życie wyznawał teorie cudu. Przyswoił ją, kiedy był małym kajtkiem. Zawsze powtarzał:

(Dz):  Jeśli chcesz być zdrowy i cieszyć się każdym dniem. Musisz codziennie wypełnić ćwiczenia cudu. Jest to zaledwie kilka czynności. Najpierw robisz coś dla Ciała, później dla Umysłu, a na końcu dla Ducha.

Jeśli uda się złapać dzień. w tych trzech krokach, wówczas przygoda zawsze będzie się czaić przed Tobą, polukrowana magią chwili.

 

       Po wspólnym obiedzie, dziadek poszedł na spacer z babcią po wichrowych wzgórzach, które wznosiły się obok ich drewnianego domku. Zawsze cenili to miejsce dla widoków, które każdego dnia, mieli szczęście oglądać. Pan Tadzio nigdy nie przestawał być staroświeckim romantykiem i szedł z Babcią za rękę. Uśmiechała się wtedy uroczo, tuląc się jeszcze bardziej. Sami w sobie stanowili cud dla swoich dzieci, którzy odwiedzali ich na częstych środach filmowych i filozoficznych piątkach. Od niepamiętnych czasów lubili organizować różne wieczorki dla przyjaciół.  Spędzali milion godzin na rozmowach o życiu i wszechświecie. Może dlatego, ich wnuki, tak ochoczo spędzały wakacje z nimi.

       Następnego dnia Mateusz z Dziadkiem udali się na turniej latających wynalazków. Samolot był pomalowany w różne odcienie białego i niebieskiego. Mati zanim położył się spać, zrobił tysiące prób, aby sprawdzić jak ich BDiM 300 przecina powietrze. Czuł, że ma przed sobą prawdziwe cacko. Ludzie poprzynosili wymyślne rakiety i skomplikowane odrzutowce. Oceniana była przede wszystkim kreatywność oraz długość lotu. Tak że, wszystko się mogło wydarzyć.

Kiedy stali oboje w rejestracji, Mati pomyślał: „kolejka była długa, jak po pączki”.

W pewnym momencie zauważył małego chłopca, który szlochał nieopodal. Siedział parę metrów przed pasem startowym dla modeli, wpatrzony w swój połamany samolot.

Mati puścił wielką dłoń Dziadka i podbiegł do chłopca, który oglądał całą sytuację ze szklanymi oczami. Po chwili wróci Mati do kolejki i powiedział:

(M): Chodźmy Dziadku na trybuny, nic tu po nas. Oddałem nasz samolot chłopczykowi. Bardzo mu było przykro, że jego model rozleciał się na dwie części. Przygotowywał się cały rok i teraz pozostały mu tylko łezki. Więc dałem mu naszą niebieską maszynę. Wiedziałem, że też byś tak zrobił, bo przecież nam już on przyniósł wczoraj cały dzień radości. Dziś może przynieść komuś innemu, prawda?

(Dz): Jesteś bardzo mądrym człowieczkiem Mateuszku, bardzo dobrze zrobiłeś. Chodźmy więc do Babci. Ucieszy się z naszego towarzystwa. Zwłaszcza, gdy kupimy jej śmietankowe lody! Co o tym myślisz?

       Kiedy Dziadek oglądał na zawodników rozgrzewających się na pasie startowym, zerknął na zapasowe rzeczy do samolotu, który przyniósł ze sobą. Nie było tego dużo, ot kilka listewek, trochę folii oraz sznurka.

Chwilę podumał i poszedł na sprawdzić czy jego pomysł, który rozrysował w główie, będzie tak samo realny jak w wyobraźni.

Kwadrans później, podszedł do Mateusza i powiedział:

(Dz): Zapisałem Cię do zawodów urwisie! Chyba nie myślałeś, że Dziadek niczego nie wymyśli – puścił oko w zawadiackim uśmiechu.

(M): Ale nie mamy modelu Dziadku!  Z czym mam zbiec z górki? Co miałbym puścić w przestworza? Chyba robisz mnie w konia Dziadku – śmiał się Mati.

(Dz): Słuchaj uważnie, plan mam taki: kiedy nadejdzie Twoja kolej, podejdź do chorągiewki numer jednaście i chwyć sznurek, który leży na trawie. Wtedy zacznij zbiegać w dół. Zobaczymy co się stanie dobrze?

(M): Dobrze dziadku, rozumiem. To coś dla ciała, prawda? Pobiegam sobie dziś w ramach rozgrzewki czy coś. Widzę, że sznurek jest przywiązany do kilku listewek, który przyniosłeś. Niezły żart, ale wchodzę w to – śmiał się Mati.

Kiedy przyszła kolej osoby z numerem jedenaście, Mati zaczął biec z górki, śmiejąc się na wszystkie strony. Rękę miał uniesioną w górze, ze sznurkiem, tak jak mu podpowiedział Dziadek.

 

To był naprawdę śmieszny widok, gdyż wcześniej każdy uczestnik robił kilka metrów i rzucał w powietrze samolot, bądź inną rakietę.

Tym razem mały chłopczyk zbiegał z łapką w górze. Trybuny również śmiały się i klaskały ochoczo, gdyż również doceniły wyobraźnie malucha. Nagle za nim, wzbił się w powietrze olbrzymi smok, który machał skrzydłami, unosząc się wysoko ku górze. Chłopak zatrzymał się z napiętym sznurkiem. Wpatrzony jak w obrazek, oglądał stwora, którego trzymał na dziadkowej lince. Te kilka listewek i folii stanowiło szkielet pradawnego latającego gada, który ponownie otrzymał trochę życia.

 

Dziadek zapytany sędziego, o nazwę owego wynalazku odrzekł grzecznie:

(Dz): hmm, widzi Pan, ponieważ model tak wspaniale radzi sobie na wietrze. Tak dobrze lata więc…jest nazwałem go lata-więc!

Tego dnia wszystkim smakowały lody śmietankowe. Babcia była bardzo rozanielona, że wraca na kolację z dwoma swoimi, prywatnymi bohaterami.

Nie tylko wygrali turniej amatorskiego lotnictwa, ale owacja od publiczności, nigdy nie trwała tak długo. Mateusz powiedział później, że uśmiechy wszystkich ludków były dla niego największą nagrodą.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

By continuing to use the site, you agree to the use of cookies. Szczegółu

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close